Historia


Żywiołaki nie posiadają kogoś takiego jak rodzice, nie mają krewnych, jedynie "bracia i siostry" czyli żywiołaki, które nie tylko są tego samego żywiołu, ale i powstały w tym samym czasie. Tworzą wtedy tak zwane klany. Czasami żywiołaki tego samego żywiołu, lecz innej genezy i klanu nazywają się “kuzyn/kuzynk”. Pewnego razu, w noc halloweenową, błyskawica uderzyła w stare drzewo, które zaraz stanęło w płomieniach. Mrok lasu rozświetlała czerwień i pomarańcz, która powoli kierowała się w stronę pewnego miasteczka lub wioski, przepełnionego magią. Gdy dotarł ogień pożarł, zniszczył, starł w proch tę niewielką angielską wioskę bądź miasteczki, ludzie krzyczeli w agonii a z tej śmierci narodziły się one, żywiołaki ognia. Te w swoich dzikich postaciach zebrały i schowały w swych płomieniach pozostałości po wiosce, ludziach, pozostałości po masakrze. Żywiołaki mają to w zwyczaju, pomaga im to ustabilizować ich formę. Zazwyczaj z wiekiem porzucają te przedmioty, bo mogą żyć w pełni bez nich. Dodatkowo rasa ta ma jedną zasadę starą jak życie, zasadę, która jest już zakodowana w ich byt nawet przed “narodzinami”. Nie odbieraj życia by przetrwać samemu, użyj tego co już nie żyje. Jest to już instynktowne dla nich. Niestety jeden płomień tego nie zrobił, nie uszanował zasad, nie posłuchał instynktu. Był to Mortdecai. Skierował się do lasu, gdzie coś usłyszał, gdzie coś przykuło jego uwagę. Dostrzegł on dwójkę ludzi wracających do wioski. Jeden to chłopczyk, 10 lat na oko, drugi jest starszy, też chłopak, ale na oko ma 19 lat. Żywiołak rzucił się na 19 latka. Jego płomienie oplotły ciało młodzieńca, ból i przerażenie dzieciaka oraz nastolatka były oczywiste, ich krzyki były słyszalne w całym lesie, lecz ten starszy przebija się mocniej i zagłusza lekko młodszy. Płomienie zamknęły się w pełni na ciele 19-latka. Skóra, mięśnie, żyły, krew, nerwy, wszystko aż do kości spalało się, znikało, parowało, aż w końcu i kości, od dołu zaczęły czernieć, zmieniać się w proch aż doszło do czaszki, czaszki, która przetrwała jako jedyna, jednak nie cała. W między czasie szczęka upadła w miejscu, gdzie stał niegdyś chłopak, a teraz istniał Mortdecai. Przerażony 10 latek z mokrymi spodniami leżał prawdopodobnie nieprzytomny lub martwy ze strachu. Byli mieszkańcami wioski/miasteczka i wracali skądś, lecz nigdy nie wrócili, bo nie było nawet do czego. Kilka lat po tym incydencie Mort został wygnany ze swojego klanu za złamanie kluczowej zasady jego rasy. Był na to wściekły, sfrustrowany i tak dalej. Jednak wygnanie wyszło mu na lepsze, a na pewno pozwoliło mu przeżyć atak żywiołaków wody na jego były klan. Mort został ostatnim Firestormem. Resztę życia spędził podróżując i ucząc się na różne sposoby. W końcu trafił do Akademii Fidarossa, gdzie poznał wielu wspaniałych przyjaciół, przeżył różne, mniej i bardziej ekstremalne przygody, zauroczyła go pewna dziewczyna. Niestety w trakcie tego wszystkie chłopak powoli zatracał się w swoim mroku, chaosie, który tworzył i który otaczał go wcześniej. Smutek, przygnębienie, poczucie winy zaczęły go doganiać, a dobre życie rozpadało się w jego rękach. Powoli spalało się do zgliszczy. Ciekawe co będzie dalej...